Kokshal Too Expedition 2010
Kokshal Too- „Zakazane Góry” to pasmo górskie usytuowane na granicy kirgisko-chińskiej, pomiędzy jeziorem Issyk Kul na północy, a pustynią Takla Makan w zachodnich Chinach. Pasmo to należy do wielkiego łańcucha górskiego Tien Shan, które wraz z Pamirem zajmuje przeszło 65% powierzchni Kirgistanu.
Po stronie chińskiej, te potężne skalne ściany, dochodzące niemalże do wysokości 6000 m nazywane są „Wielkim Murem”. Po stronie kirgiskiej określane są, często, jako „góry na granicy z Chinami”. W latach 50, podczas napięć politycznych pomiędzy Związkiem Radzieckim a Chinami, w regionie tym stacjonowały wojska, a nieliczni mieszkańcy (pasterze prowadzący nomadzki styl życia) zajmujący kiedyś okoliczne doliny, zostali przymusowo przesiedleni w głąb kraju. Przez wiele lat, obszar ten, był całkowicie zamknięty dla podróżników i wspinaczy. Obecnie, teren graniczny zabezpieczają niewielkie posterunki wojskowe, które po okazaniu specjalnych pozwoleń, nie stwarzają problemów z wjazdem.
W Biszkeku (stolica Kirgistanu) w agencji Dostuck Trekking załatwiamy konieczne przed podróżą formalności (m.in. pozwolenie na wjazd w strefę przygraniczną). Kolejny dzień spędzamy na zakupach żywności i innych potrzebnych nam do życia gadżetów (m.in. namioty bazowe). Wreszcie głodni górskich przygód, wyruszamy w drogę. Podróż zajmuje nam dwa dni. Pierwszego dnia dojeżdżamy do Narynia, w którym spędzamy noc. Po noclegu w hotelu i ciągłych awariach wynajętego auta, przedzierając się przez trzy posterunki wojskowe, w końcu docieramy w dzikie ostępy Kokshaal Too.
Widok na Dolinę Dzhirnagaktu, foto. Piotr Picheta
Za cel eksploracyjny wybraliśmy dolinę Dzhirnagaktu, która według naszych danych, nie była dotychczas odwiedzana. Z uwagi na znaczną ilość dziewiczych szczytów okalających tą dolinę, i sąsiedztwo wierzchołka Kyzyl-Asker (5842 m - kolos przyciągający uwagę wspinaczy), uznaliśmy, że ta niepozorna dolina będzie doskonałym celem wspinaczkowym. I nie myliliśmy się ani na jotę.
Zakładamy obóz bazowy na wysokości 3800 m, i zaczynamy powoli przenosić ciężki sprzęt i żywność na lodowiec, do bazy wysuniętej (4271 m). Długość doliny Dzhirnagaktu, według naszych szacować, wynosiła około 12 km (dane z GPS), a na domiar złego, grząski brzeg i wysoki stan wody w rzekach sprawia, że kierowca-Wiktor nie podejmuje się próby przekroczenia rzeki
i zostawia nas, tym samym, w odległości 8,5 km od wlotu do doliny. Z ciężkimi bagażami, przez kolejne pięć dni (20 km w linii prostej, i 700 metrów w pionie) wędrujemy w górę doliny.
Jeszcze w trakcie zakładania obozów okazuje się, że nasz telefon satelitarny nie funkcjonuje (w Biszkeku problem nie istniał). Mocno skonsternowani takim obrotem sprawy, pomni słów, że będziemy regularnie dawać rodzinom znać, że żyjemy, uświadamiamy sobie, że trzy tygodnie ciszy, to wystarczający czas na uruchomienie poważnej machiny ratunkowej. Tego bardzo nie chcieliśmy, dlatego po burzliwych dyskusjach decydujemy, że Kuba Wrona i Tomek Owerko wybiorą się na trzydniowy „spacer” do ostatniego posterunku wojskowego, i tamże, telefonicznie dadzą znać rodzinom o problemach z łącznością. W trakcie podróży, napotykają oni jednak grupę francuskich wspinaczy (działali w innej dolinie), którzy zobowiązali się przekazać tą wiadomość naszym rodzinom. W tym samym czasie, gdy Tomek i Kuba wędrowali bezkresnymi przestrzeniami (ok. 40 km do cywilizacji), reszta członków wyprawy rozpoczęła zaplanowaną wspinaczkę.
Na pierwszy ogień poszedł dziewiczy wierzchołek o wysokości 5056 m. Był to zarazem cel aklimatyzacyjny, na którym nasze organizmy miały przystosować się do niskiej zawartości tlenu (na tej wysokości jest o ok. 50% niższa zawartość tlenu w powietrzu). Na wspinaczkę wybraliśmy wschodnią ścianę, która lodem i zmrożonym śniegiem wyprowadziła nas tuż pod grań. Z uwagi na nawisy śnieżne, wspinaczka samą granią była niemożliwa. Niestety, po kilku godzinach wspinaczki, gdy dotarliśmy do wyraźnej przełęczy (widoczny był już wierzchołek) warunki śnieżne, w wyniku wysokiej temperatury, znacznie się pogorszyły. Świadomi zagrożeń lawinowych zmuszeni byliśmy wycofać się do podstawy ściany.
Piotr na tle Nocnego Motyla
Kilka dni później ponowiliśmy atak – już skuteczny. Wówczas na wierzchołku zameldował się Mariusz Norwecki, Tomek Owerko, Piotr Picheta oraz Kuba Wrona. Góra, z uwagi na jej charakterystyczny kształt, i towarzyszącą nam na lodowcu ćmę (sic!), otrzymała nazwę Nocny Motyl.
Warto również wspomnieć o dwóch innych naszych atakach szczytowych. Pierwszy z nich, koncentrował się na wybitnym wierzchołku, który do złudzenia, przypominał tatrzańskiego Kościelca (5370 m). Pierwsza nieudana akcja górska trwała 27 godzin. Atak ponowiliśmy kilka dni później, dzieląc się na dwa niezależne zespoły. Wówczas weszliśmy na dwa sąsiadujące ze sobą wierzchołki. Oktawian Cież i Jakub Gałka zameldowali się na dziewiczym Piku 5370 m, oficjalnie mianując go Kruczym Szczytem,
z kolei, ja i Mariusz Norwecki stanęliśmy na szczycie, którego ochrzciliśmy nazwą Skalny Koń (z uwagi na technikę przekraczania okrakiem eksponowanej grani szczytowej i nawisu śnieżnego przypominającego siodło).
Ostatni atak szczytowy przeprowadziliśmy na wierzchołek, którego ochrzciliśmy nazwą Pik Kraków (4841 m). Od tego momentu rozpoczęliśmy mozolne znoszenie wszystkich rzeczy na równiny, po które miał przyjechać po nas samochód, kończąc, tym samym, naszą przygodę w paśmie Kokshal Too 2010.
Warunki wspinaczkowe
W dolinie Dzhirnagaktu, podczas wszystkich wspinaczek towarzyszyła nam, niestety, wyjątkowo krucha łupkowa skała. Jakakolwiek asekuracja ze skały była w zasadzie niemożliwa. Również lód, w wielu przypadkach pozostawiał wiele do życzenia. Mimo tych trudności, wszystko odbywało się na poziomie akceptowalnego ryzyka, i z zachowaniem wszelkich możliwych środków ostrożności.
Pogoda w rejonie, niestety, była bardzo niestabilna. Mimo, że większość czasu było słonecznie, gwałtowne zmiany warunków (śnieżyce, deszcze, burze) nie były rzadkością. Tylko podczas jednej wspinaczki odnotowaliśmy aż pięć załamań pogody. W ciągu dnia, mimo dużej wysokości, bardzo często dominowała dodatnia temperatura, która uniemożliwiała bezpieczną wspinaczkę. Z tego względu, większość wspinaczek miała miejsce w nocy, a samo wejście na wierzchołek, średnio, dwie trzy godziny po wschodzie słońca. Lodowce okazały się wyjątkowo zdradliwe. Większość szczelin zakryta była słabymi mostami śnieżnymi, w które dość często wpadaliśmy. Najczęściej jednak nie miały one wielkiego rozwarcia.
Podczas całego pobytu w dolinie Dzhirnagaktu przeprowadziliśmy wiele udanych wspinaczek. Łącznie, weszliśmy na 10 wierzchołków (3 pięciotysięczniki, 4 wysokie i 3 niskie czterotysięczniki). Według naszych informacji, z tych dziesięciu szczytów, aż osiem (w tym wszystkie 5-tysięczniki) było dziewiczych. W dolinie pozostały 4 niezdobyte góry, w tym dwie 5-tysięczne.
Wszyscy uczestnicy wyprawy to doświadczeni wspinacze. Do ich wybitnych osiągnięć należą m.in. działania eksploracyjne i liczne wspinaczki w takich rejonach jak: Himalaje, Pamir, Tien Shan, Kaukaz, Alpy, Tatry. No co dzień wspinają się również sportowo w skałach. Wyprawa została zorganizowana pod patronatami medialnymi, i przy wsparciu licznych sponsorów w tym Krakowskiego Klubu OYAMA, za co uczestnicy ekspedycji gorąco dziękują.
Kirgizja to kraina pełna niesamowitych kontrastów. Bezkresne, dzikie przestrzenie, nieokiełznana przyroda wciąż nieskażona cywilizacją, życzliwi ludzie, żyjący w zgodzie z naturą, oraz spektakularne pasma górskie, konkurujące ze sobą o pierwszeństwo w niebie - wszystko to sprawia, że każdy, kto choć raz odwiedził ten kraj, pragnie tu jeszcze kiedyś powrócić…..
Piotr Picheta